Praczet - Adam - Nunas

OnaOnaOna

Ona

Był piękny, ciepły, słoneczny, listopadowy dzień. Robert szedł "Aleją kasztanów" na spotkanie, a raczej szedł przeprowadzić wywiad. Ulica, którą nerwowo podążał nazywała się Rybnicka, to miejscowi tak ją nazwali: "Aleja kasztanów", teraz Robert rozumiał dlaczego owa ulica odziedziczyła taką nazwę. Odkąd w nią skręcił po obu stronach ulicy, wyłożonej "kocimi łbami", rosły jeden koło drugiego Kasztanowce, majestatycznie roztaczając swe korony o złotych liściach, przeplatanych rubinowymi odbarwieniami. Gdzieniegdzie widać było szmaragdowe owoce. Kasztany otulone swą zbroją wydawały się być niedostępne, a z drugiej strony odnosiło się wrażenie, że wystarczy przyłożyć dłoń, a one pod wpływem ciepła pękną i oddadzą swoją brązową perłę. Cały ten cudowny obraz maźnięty przez naturę umykał uwadze Roberta, jego myśli były skoncentrowane na jednym. Przeprowadzić wywiad, zadać jak najwięcej pytań, jak najtrafniejszych. "Taka okazja nie trafia się każdemu podrzędnemu reporterowi, Pan Piotr niechętnie udziela wywiadów, a prawdę powiedziawszy jestem pierwszym, z którym się zgodził rozmawiać. Jest on jednym z ciekawszych ludzi naszych czasów, jego kariera, umysł, nastawienie, wszystko to czyni zeń kogoś naprawdę wyjątkowego i miejsce gdzie on mieszka, niesamowite…". Myśl ta na chwilę rozpromieniła jego czoło.

    - Chciałbym na wstępie podziękować panu, za zaproszenie i możliwość przeprowadzenia wywiadu. Nazywam się Robert Niezgoda...

    - Tak wiem, w zasadzie to ja Pana zaprosiłem.  

Robert szybko rozejrzał się po pokoju, w którym się znajdowali, starał się jak najwięcej zapamiętać, aby później w swoich pamiętnikach mógł opisać dokładnie miejsce tego niesamowitego spotkania. Przygotowywał się do tego wywiadu 2 tygodnie. Dokładnie pamiętał moment, w którym po pracy przeglądał pocztę i znalazł list. Koperta w zasadzie była prawie czysta, tylko ołówkiem było napisane jego nazwisko i bardzo malutkimi literami imię. Z reguły Robert od razu wyrzucał niepodpisane koperty, strasznie nie lubił, gdy do jego domu, jego prywatności, przychodziły jakieś bezimienne koperty. Kiedyś dawno temu dostał list, który nie miał nadawcy. Treść listu bardzo przestraszyła Roberta.

    - Tak, rzeczywiście tak było, jeżeli można się spytać, dlaczego ja? Przecież jest wielu lepszych reporterów piszących do gazet czytanych w całym kraju… Dlaczego? Przecież mój artykuł ukaże się zaledwie tu, w tej dzielnicy…

    - Nie wiem… może dlatego, że mamy dużo wspólnego, może taki był mój kaprys... Jednakże nie po to się spotkaliśmy, aby rozmawiać o powodach mojego wyboru.

- Tak, przepraszam już zaczynamy. - Robert wyjął dyktafon, położył na stole, wyjął kasetę, położył na stole. Ruchy wykonywał mechanicznie, myśli jego uciekły daleko w przeszłość, już kiedyś ktoś rozmawiał z nim w ten sposób. Nie pozwalając na żadne zbędne pytania, zawsze tylko o tym, po co się spotkali, zawsze konkretnie, nigdy nie było rozmowy luźnej. Osoba ta coraz wyraźniej się mu jawiła, wraz z wizerunkiem ducha przeszłości powróciło wszystko, zło, ból, chęć mordu, wszystkie negatywne uczucia jakie tamta osoba w nim wywoływała i w końcu wróciło najstraszniejsze odczucie, uczucie bezsilności, przez 18 lat jego młodzieńczego życia to uczucie mu towarzyszyło. Przez te wszystkie lata, kiedy ojciec wracał do domu po kielichu i ciskał się na wszystkich wyklinając matkę od kurew i powtarzając siostrze, że ją kocha, choć nie jest jego córką, przez te wszystkie lata, czuł bezsilność. Jednak czas przykrył te odczucia warstwą innych spraw, mieszkanie, dzieci, dom, żona, praca, pasje, wszystko to utworzyło miłą przeplataną warstewkę, jak to zwał zbroja kolorowa, a kolory to chwile mojego życia.

    - Jestem gotowy, możemy zaczynać?

    - Tak, ja jestem gotowy od jakiś 20 lat, czekałem na pana.

Robertowi momentalnie zrobiło się gorąco, coś dziwnego w brzmieniu głosu, a może to ten zwrot, "od dwudziestu lat, czekałem na pana".

    - eee.. tak, zadam panu kilka drobniejszych pytań, sprawdzimy czy się nagrywa i przejdziemy do tych najważniejszych.

    - Dobrze, proszę zaczynać.

    - Proszę się przedstawić.

    - Nazywam się Piotr Borowski, urodziłem się w 1967r., naszej ery. - Robert po raz drugi doznał tego dziwnego uczucia niesamowitość, ten uśmiech na twarzy, a raczej ten grymas przy wypowiadaniu "naszej ery"

    - Jak panu się podoba tu, miejsce, w którym pan żyje?

    - Nie narzekam, nigdy nie narzekałem, mam apartament z cudownym widokiem na morze, jak pan wyjrzy teraz przez okno dojrzy pan, zachód słońca, cudowną kompozycję, toni wody z czerwienią krwawiącego słońca, które odegrawszy swą rolę schodzi ze sceny. Widzi pan, jak czerwień przesiąka do wody, jak ją barwi. Jak dostrzeże pan ten moment to zaraz się pan przekona, że ta tragedia jest niczym i zaraz wszystko wróci do normy, fale o słońcu zapomną, my zapomnimy o słońcu, tylko ci co się opalili aż nadto będą wspominać i wyklinać złotego boga życia.

Robert sprawdził jak się nagrało, starał się otrząsnąć, słowa, w jaki sposób wypowiadał ten człowiek, szept, jednak tak silny, że każda część ciała słyszała tę wypowiedź.

    - Dobrze się nagrało. Proszę mi powiedzieć jak to wszystko się zaczęło, jak pan się tu znalazł? Co dało temu początek?

    - To się zaczęło jak miałem 21 lat, proszę posłuchać opowieści. 

Nigdy jej nie lubiłem, zawsze uważałem, za głupią i najgorsze co mnie wtedy mogło spotkać, ...żebym wtedy wiedział do czego to wszystko doprowadzi...   

Leżała sobie koło mnie, jak zwykle bez niczego, już mnie nie zachwycała tak jak kiedyś, choć moje zauroczenie szybko minęło, zaraz po pierwszym razie, jednak ciągle ją trzymałem, ciągle była koło mnie, nie wiem może przez sentyment, może przez jakąś taką cząstkę, która siedziała we mnie i nie pozwalała mi nic więcej zrobić jak tylko pozwolić jej, aby ciągle mi towarzyszyła? Siedziałem sobie jak to zwykłem robić w soboty wieczorem, przy biurku, jedna lampka zapalona, w reszcie pokoju panował półmrok, nad stołem unosiła się mgiełka. Ona i zapach jaki jej towarzyszył były to jedyne dwie rzeczy jakie kochałem. Zawsze mnie fascynowała elektronika, ale jak odkryłem zapach cyny z kalafonią, i ten taki szary dymek unoszący się z lutownicy, wiedziałem, że to jest moja furtka, że to jest moja oaza spokoju, tam zawsze uciekałem. Tam się chowałem i tam widziałem wszelakie nadzieje i z nią właśnie wiązałem przyszłość. Na biurku oprócz wymienionych rzeczy leżały jakieś scalaki, płytki, i stał kubek z kawą, kolejny przedmiot, który dawał mi sporo radości i proszę zauważyć, że również znad niego unosiła się pewnego rodzaju mgiełką, dymek, para wodna. Pamiętam, że wtedy nie słuchałem jej tylko koncertu Vivaldiego "Cztery pory roku" nastrajała mnie ta muzyka. To ta przyjemniejsza część mojego otoczenia, zza ściany dochodziły przytłumione odgłosy awantury. Nauczyłem się je ignorować dopóki nie dochodziły do mnie do pokoju, nie było sensu się buntować matka nie chciała nic zmienić, a ojciec był zbyt uparty i oczywiście jak najbardziej w porządku, nigdy oczywiście nie był alkoholikiem, w każdym bądź razie tak uważał... Pamiętam, że tego dnia w pracy, a dopiero co zaczynałem pracować, miałem naprawdę fajny dzień, więc nastrój mój też był fajny, aż do momentu powrotu do domu. Pewnie zastanawia się pan, co mnie tam trzymało? Studia i wojsko, jak zrezygnowałbym z nauki to pewnie bym do niej nie wrócił, czyli odsłużenie odpadało, a dopóki się uczyłem, nie mogłem wziąć kredytu na mieszkanie i koło się zamyka. Uziemiony. Zaczynał się właśnie koncert F-dur op8 nr3 "Jesień", zawsze kojarzył mi się on z przesiewaniem zboża, gdy drzwi mojego pokoju otworzyły się, a dokładnie prawie zostały wyrwane z zawiasów. Wpadł ojciec, a za nim zapach gorzelni, matka stała zapłakana w kuchni, nic by nie pomogło gdybym się wtrącił, nawet kiedyś już dzwoniłem na policję, zabrali go, spałowali, pochorował, wrócił i ciskał się dalej. Zmiana tonacji w koncercie po głośnym, teraz takie ciche powtórzenie. Ojciec stanął nade mną zaczął się ciskać. "Co ty, kurwa, robisz? Myślisz, że jesteś taki, kurwa, mądry? Ja ci pokaże gnoju, słuchaj mnie!". Pamiętam, że zastanawiałem się wtedy, która to nóżka w tranzystorze jest kolektorem a która emiterem, zawsze zapominałem, schyliłem się, pod stołem walały się sterty książek. Otworzyłem na odpowiedniej stronie, bodajże 666, dziwne, pamiętam numer. Ojciec dalej prowadził swoja tyradę, "Wynoś się stąd, już nie jesteś moim synem, spierdalaj z tego domu". Nie podnosząc wzroku odpowiedziałem, "Dobrze, jeżeli nie jestem już Pańskim synem, to proszę wyjść z mojego pokoju i nie hałasować, gdyż się nie mogę skoncentrować", nawet nie wiedziałem, że moja wypowiedź tak mnie roztrzęsie, nie mogłem utrzymać lutownicy, tak by końcówka nie latała jak oszalała. "Jaki twój pokój gówniarzu?! Sram tymi groszami które dajesz nam, wypierdalaj!" Pamiętam, że zawsze tak było, że zawsze miał do mnie o to pretensję, dając część mojej wypłaty dawałem jednocześnie tyle, co on dawał swojej. "Czy mógłby pan już wyjść", powiedziałem najspokojniej jak tylko potrafiłem. W tym momencie ojciec rzucił się do mnie z łapami, zdążyłem się uchylić, jednak lutownica spadła na płytę Madonny "Ray of Light", czy mówiłem już że nigdy tej płyty nie lubiłem, a jednak zawsze leżała bez niczego koło mnie? Lutownica stopiła plastik, płyta się nadawała tylko do wyrzucenia. Nigdy jej nie lubiłem, a jednak to przeważyło, zawsze marzyłem, żeby ojciec umarł, zginął, zapił się na śmierć. Odwróciłem się w ręku trzymałem lutownicę, w ramach możliwości powoli przesunąłem lutownicę w jego stronę i nagłym ruchem wbiłem mu ją w oko, prawe oko, poczułem smród, zdążył zacisnąć powieki jednak to nie powstrzymało grotu lutownicy wbiła się ona w oko i doszła aż do mózgu, ojciec znieruchomiał, lewa ręka drgnęła i runął na ziemię. Odwróciłem się z powrotem do moich układów, zanurzyłem lutownicę w kalafonii, chciałem ją oczyścić, ale niestety syf pozostał na całym grocie i przelał się na trzonek, nie byłem wstanie tego wyczyścić ani wytrzymać. Nie czułem się źle, nie czułem się bardzo winny, tyle lat nas nękał, dałem jemu odpoczynek i nam spokój. Do tej pory nie wiem, dlaczego zadzwoniłem na policję, może dlatego, że nie chciało mi się jego sprzątnąć, oni mają w tym wprawę. Przyznałem się do morderstwa, dostałem dożywocie, później matka się odwoływała i zmniejszyli mi karę do 60 lat więzienia, mówiłem już, że jej nie lubiłem? Tzn. tej płyty?. Wyjdę stąd, opuszczę mój apartament w wieku 81 lat, i pewnie popełnię kolejną zbrodnię, bo nie będę wstanie dać sobie rady w świecie wolnych ludzi.

W tym momencie dyktafon przestał nagrywać. Robert zdał sobie sprawę, że on też mógł być Piotrem Borowskim, że tysiące razy wyobrażał sobie... 

Nagle wszystko zniknęło. Więzienny apartament, Piotr, Robert, dyktafon, wszystko...

Tylko pozostał niesmak w ustach, tak zawsze się dzieje, jak po wypiciu kawy przysnę na chwilę. Spojrzałem, lutownica się nagrzała, odtwarzacz przerzucił na kolejny utwór, Koncert F-dur op8 nr3 "Jesień", nagle moje drzwi wrzeszcząc otworzyły się, do pokoju wpadł ojciec, jak zwykle pijany. Spojrzałem na stół, podniosłem ją, wsadziłem do pudełka, pierwszy raz, od kiedy ją dostałem, położyłem na półce, Madonna "Ray of Light" choć i tak nigdy jej nie lubiłem....

Najnowszy Act

Najnowszy Smok

Najnowszy Rysunek